
Wciąż nie wiadomo, co stało się z Witoldem Gilarskim. Córki wróciły do Polski
Córki Witolda Gilarskiego wróciły z Kolumbii. Mimo intensywnych działań nie udało się odnaleźć żadnego śladu zaginionego paralotniarza i lekarza z Jarosławia.
Witold Gilarski był doświadczonym paralotniarzem, a zarazem cenionym lekarzem – prowadził prywatny gabinet ginekologiczny w Jarosławiu i pracownię USG w Lubaczowie. Do Kolumbii udał się, by wziąć udział w międzynarodowych zawodach paralotniarskich, które zgromadziły pilotów z całego świata. Po raz ostatni skontaktował się 2 marca, informując kolegę, że bezpiecznie wylądował w trudno dostępnym górskim terenie w pobliżu wąwozu. Niedługo potem jego telefon i nadajnik GPS przestały działać, a kontakt został całkowicie utracony.
W akcję poszukiwawczą zaangażowano około 60 przedstawicieli służb oraz blisko 600 wolontariuszy z różnych krajów. Przeszukiwano górzysty, porośnięty gęstą roślinnością obszar między miejscowościami Pingüro i Cativo – zarówno z powietrza, przy użyciu dronów, jak i pieszo, sprawdzając też pobliskie dopływy rzeczne. Mimo intensywnych działań nie natrafiono na żaden ślad paralotni ani zaginionego pilota.
Kolumbijskie służby zakończyły poszukiwania
17 marca do Kolumbii udały się jego córki – Aleksandra Gilarska i Joanna Wesołowska, by pomóc w poszukiwaniach. Dwa dni później, w związku z brakiem jakichkolwiek śladów zaginionego, kolumbijskie służby ogłosiły zawieszenie oficjalnych poszukiwań. Rodzina jednak nie zrezygnowała z akcji poszukiwawczej. Na miejscu nawiązały współpracę z lokalnymi służbami i ratownikami górskimi, których opłacono dzięki zebranym pieniądzom m.in. na portalu pomagam.pl. Niestety, do dnia dzisiejszego nie natrafiono na żaden trop, który pozwoliłby wyjaśnić, co stało się z Witoldem Gilarskim. Po 13 dniach intensywnych działań córki powróciły do kraju.
– Wraz z siostrą poruszyłyśmy niebo i ziemię, żeby odnaleźć naszego tatę. Nasz pobyt w Kolumbii był wypełniony nieustającymi spotkaniami, telefonami, organizowaniem kolejnych kroków, składaniem pism i rozmowami z ogromem ludzi. Odważyłyśmy się na lot helikopterem oraz paralotnią z napędem, a to wszystko po to, żeby być o krok bliżej od znalezienia taty – relacjonowała Aleksandra Gilarska.
W działaniach nie pominięto żadnych dostępnych metod.
– Kontaktowałyśmy się nawet z jasnowidzami i szamanami, zarówno z Polski, jak i Kolumbii. Żaden z nich nie doprowadził nas do taty – dodała.
Aleksandra Gilarska podkreśliła, że mimo ogromnego wysiłku i wykorzystania wszystkich dostępnych metod poszukiwawczych, nie udało się ustalić, co stało się z jej ojcem. Zaznaczyła, że jedną z możliwych przyczyn zaginięcia mógł być wypadek związany z trudnym, górzystym terenem, ale nie wyklucza również, że jej ojciec może być gdzieś przetrzymywany.
– Niestety, nie wiemy co stało się z naszym tatą. Możliwe że miał wypadek z powodu dużego nachylenia terenu lub jest gdzieś przetrzymywany. Pomimo podjęcia wszystkich możliwych sposobów poszukiwań, nie został znaleziony po nim żaden ślad. Wracamy do domu smutne i bezsilne, za to z pewnością możemy powiedzieć, że ta sytuacja pokazała nam jak dobrzy i wspaniali ludzie nas otaczają i darzą wsparciem oraz życzliwością – przekazała Aleksandra.
Zaginiony Witold Gilarski
Córki Witolda Gilarskiego podkreśliły również, że mimo braku odpowiedzi, wyjazd dał im możliwość zrozumienia miejsca, w którym ich ojciec przebywał:
– Zobaczyłyśmy ludzi, którzy całym swoim sercem i mocą szukali go na miejscu, razem z nami wypłakiwali łzy i dawali nam ogrom wsparcia. Doświadczyłyśmy także trudu marszu przez selwę i zrozumiałyśmy, dlaczego nasz tata wybrał właśnie ten kraj jako cel swojej podróży.
Obecnie sprawą wciąż zajmuje się kolumbijska prokuratura oraz tamtejszy oddział Czerwonego Krzyża. Rodzina wciąż ma nadzieję, że dalsze działania przyniosą jakiekolwiek informacje o losie zaginionego paralotniarza.